

Właściciele firm, przedsiębiorcy, biznesmeni zgadzają się w jednej rzeczy: najcenniejszym dobrem nie są pieniądze, wpływy, władza, kontakty. Najcenniejszym dobrem jest CZAS. Nie tylko w kontekście firmy, ale także, a może właśnie przede wszystkim, w życiu osobistym. W życiu w ogóle. Bo czas to dobro, którego nie można nabyć tak po prostu. Czasu, który upłynął, nie da się odkupić, cofnąć, załagodzić jego skutków. Nie da się go spowolnić ani podwoić. Niestety.
W zawodzie prawnika, szczególnie takiego, który prowadzi własną kancelarię, niedoczas to najczęściej spotykana dolegliwość. Nigdy nie mamy czasu na nic. Jesteśmy zarobieni, ciągle gdzieś się spieszymy: na rozprawę, na spotkanie z klientem, do kancelarii.
Jestem członkiem BNI – organizacji biznesowej, której celem jest zwiększanie obrotów przedsiębiorców, należących do grupy. Spotykamy się regularnie, raz w tygodniu o 7:00 rano. Godzina rozpoczęcia nieludzka, ale zakończenia to już nie do wyobrażenia. Oficjalnie kończymy około 10:00, ale nieoficjalne rozmowy w tzw. „kuluarach” potrafią trwać do wczesnego popołudnia. Krótko mówiąc: jeden dzień w tygodniu wyjęty z życia. I tak co tydzień. Często odwiedzają nas różni gości, zdarzają się także prawnicy. Zwykle podoba im się idea całej organizacji, przebieg spotkania i widzą fajną wartość, ale kiedy dowiadują się, że jako członkowie musieliby być co tydzień, o tej samej porze i poświęcić na bycie w BNI tyle czasu, zwykle nie podejmują rozmów o potencjalnym członkostwie. Dlaczego? Bo nie mają czasu. Najczęściej wymawiają się rozprawami, które zapełniają im poranki w kalendarzu. A nawet jeśli nie jest to priorytet, to przecież trzeba pracować, pracować, pracować, a nie tracić czas na spotkania biznesowe.
To pokazuje jak bardzo prawnicy, jako grupa zawodowa z kategorii wolnego zawodu, jest zniewolona własnym myśleniem o wykonywanej pracy.
Sama na początku samodzielnej kariery wpadłam w pułapkę wolności. Przez prawie 3 lata razem z mężem pracowaliśmy ciężko, ciągle tłumacząc siebie, że robimy to dla rozwoju biznesu. Spędzaliśmy w kancelarii po 10-12 godzin dziennie. Pięć, a czasem sześć dni w tygodniu. Nie mieliśmy życia poza kancelarią, bo nie było na nie czasu. Owszem, wyjeżdżaliśmy na urlop, ale w stresie i rzadko. A cała pułapka polegała na tym, że pomimo ciężkiej pracy, nie rozwijaliśmy firmy jako takiej, bo na rozwój nie było czasu. I wciąż musieliśmy pracować dużo. Zamknięte koło bez wyjścia. Frustracja narastała, bo przychodziła świadomość, że teraz, kiedy zaczyna nas stać na inny level życia, nie mamy czasu aby naprawdę z niego korzystać. Ciągłe zmęczenie, napięcie i stres wywoływały poczucie niechęci. Jednym zdaniem: prosta droga do wypalenia zawodowego.
Sytuacja zmieniła się, kiedy zaszłam w ciążę z pierwszym dzieckiem i na miesiąc przed porodem musiałam zrezygnować z pracy. Po prostu nie miałam wyjścia. Mój mąż też musiał bywać częściej w domu i zaczęło się okazywać, że można. Że świat się nie zawala, że kancelaria nie upada. Że można to poukładać i to bez wielkiej szkody.
Później były kolejne etapy. Ja od wielu miesięcy potrzebowałam zrobić coś dla siebie, mieć swój czas na jogę lub inny trening. Ale znów robiłam to samo: wymawiałam się czasem, bo byłam przekonana, że już więcej go nie znajdę. Wyjęte czwartki z powodu BNI, dwójka dzieci, które trzeba odbierać z przedszkola i robota do obrobienia. Jednak motywacja wewnętrzna była silniejsza i postanowiłam spróbować. Kiedy pierwszy raz rozmawiałam z trenerem, tłumaczył mi, że jeden raz w tygodniu to zdecydowanie za mało, że musimy się spotykać przynajmniej 2 razy, żebym mogła zobaczyć jakieś postępy. Po miesiącu chodziłam już 3 razy w tygodniu i ta wspaniała przygoda z siłownią i przyjaźń z trenerem trwają już prawie rok. A każdy mój trening zajmuje ok 2 godzin. I dodam, że chodzę na nie od rana, bez szwanku na czasie, który mam zadysponowany dla dzieci i na dom. Z Drugą Połową Verba Legis było jeszcze lepiej: on w ogóle nie wyobrażał sobie, że jakoś znajdzie czas na siłownię. A teraz od ponad pół roku trenuje 5 razy w tygodniu.

Tak samo jest z urlopami. Kiedyś jeździliśmy raz w roku na góra tydzień i dodatkowo 2-3 dłuższe weekendy. Teraz robimy sobie większy urlop 2-3 razy w roku, a pomiędzy nimi kilkudniowe wypady na krótkie podładowanie baterii.
Co się stało, że dopuściliśmy do takich zmian w naszym życiu? Wiele zmieniło podejście do kancelarii jako do biznesu, rozszerzenie perspektywy i rozpoczęcie działań w kierunku pracy „nad firmą” a nie pracy „w firmie”. To jednak jest temat na inny artykuł. Nie stało by się jednak to wszystko, gdybyśmy nie dopuścili zmian do własnej mentalności.
Bo wszystko siedzi w głowie. Często tylko wydaje się nam, że nie mamy czasu. Niestety czasem to wydawanie się trwa wiele lat.
I nie, nie mam sposobu by odzyskać stracony czas. Czasu, który minął, już nie ma. Ale możesz odzyskać swój czas. Ten, który jeszcze masz przed sobą. Wszystko zaczyna się od Ciebie. Bo życie masz dane tylko jedno i chyba nie chcesz go przeżyć, ciągle nie mając czasu?

Jestem mamą dla dwóch wspaniałych istot i właścicielką Kancelarii Radców Prawnych Verba Legis, którą, tak jak życie, dzielę od lat z cudownym człowiekiem.
Nie wierzę w przypadki. Ufam, że wszystko co dzieje się w życiu, dzieję się po COŚ. W biznesie relacje przedkładam nad inne wartości. Po godzinach trenuję dostrzeganie, że życie toczy się TERAZ.