

Moja pierwsza praca polegała na tym, że przepisywałam pisma procesowego starszego adwokata na komputer i przygotowywałam je do wysyłki. Byłam wtedy na drugim roku studiów, totalnie zielona. A mój ówczesny szef wszystkie pisma pisał odręcznie. W ogóle nie lubił się z komputerem. A ta praca dla mnie wtedy była naprawdę fajna. OK, nie wymagała żadnego wysiłku umysłowego. Ale pozwoliła otrzaskać się z pismami procesowymi różnego kalibru, z różnych dziedzin, bez obciążenia stresogennego. Dzięki temu w kolejnych kancelariach nikt nie musiał mi już tłumaczyć i pokazywać palcem, jak ma wyglądać główka pozwu, gdzie umieszczać w.p.s. albo sygn. akt. Dzięki temu również przynajmniej na bardzo ogólnym poziomie wiedziałam jak wygląda petitum.
Poza tym miałam styczność zarówno ze sprawami o zapłatę, sprawami karnymi, jak i sprawami rodzinnymi. To było jakieś 17 lat temu. Ten adwokat wówczas miał już jakieś 20-25 lat praktyki za sobą. I to co mnie dziś szokuje, to że pracował zupełnie sam. Ok, przez jakiś czas miał mnie, ale w bardzo małym wymiarze czasu. Wszystkie pisma pisał sam, wszystkie sprawy analizował sam, wszystkie rozwiązania wychodziły z jego pracy koncepcyjnej. Miał jakieś 45-50 lat i nawet pocztę wysyłał sam w dni, w które mnie nie było. Wtedy nie znałam jeszcze tego rynku, więc wydawało mi się to zupełnie normalne.
Trzy w jednym (adwokat-sekretarka-aplikant)
Ostatnio poznałam młodego adwokata, kilka lat młodszego ode mnie. Świetny fachowiec, naprawdę duża wiedza i praktyka poparta setkami poprowadzonych spraw. Imponujące wyniki. I od słowa do słowa okazało się, że pomimo iż wykonuje praktykę w dość dużej wspólnocie kancelaryjnej, tak on, jak i pozostali jej członkowie, ponad 80% pracy merytorycznej wykonują sami. Sam pisze swoje własne pisma, sam analizuje sprawy, sam wyszukuje rozwiązania koncepcyjne. Pracuje po 10-11 godzin dziennie. Nawet pocztę wysyła sam, gdy nie ma już sekretarki w biurze.
I ja za sobą też mam takie doświadczenia.
Tyle, że od początku niemalże miałam wsparcie Drugiej Połowy Verba Legis. Więc nie do końca byłam sama. Ale i owszem, był czas kiedy oboje pracowaliśmy po 10-12 godzin, zajeżdżaliśmy się od świtu do nocy, rzadko wyjeżdżaliśmy na urlopy, a jeśli już, to z poczuciem, że i tak zostało jeszcze coś do zrobienia, albo coś do zrobienia jeszcze będzie. Sami pisaliśmy i wysyłaliśmy swoje pisma. Sami robiliśmy dosłownie wszystko – od parzenia kawy dla siebie i klientów, poprzez ciężką prace merytoryczną, po zamawianie wizytówek i wysyłanie listów na poczcie głównej o 23:30.
I to jest droga którą trzeba przejść. Uważam, że każdy prawnik, który chce prowadzić swoją kancelarię, powinien, chociaż przez jakiś czas, pracować zupełnie sam. Po co? Po to by dokładnie zobaczyć jak to działa, co nie działa, czemu nie działa, czy chce tak pracować, co i dlaczego mu w tym modelu nie odpowiada, co i jak mógłby zmienić. Wreszcie przy takich doświadczeniach na późniejszym etapie docenia się własny wzrost, rozwój biznesowy i osobisty, i ludzi którzy w tym wzroście zaczynają pomagać. Pracowników. Twój szacunek do siebie, do ludzi, do klientów, do pracowników wskakuje na wyższy poziom i procentuje na późniejszym etapie.

Kwantowy skok w myśleniu biznesowym
Kiedy stałam się członkiem organizacji biznesowej, w naturalny sposób zaczęłam obracać się wśród ludzi, którzy biznes jedzą na śniadanie. Dosłownie i w przenośni. Zaczęłam przebywać wśród osób, które obudziły we mnie głębokie pragnienie zmiany, rozwoju i transformacji biznesowej.
Na jednym ze spotkań, pewien łódzki inwestor zadał mi pytanie: „czy chcesz pracować w biznesie czy nad biznesem? Bo na razie to pracujesz w biznesie. Jesteś specjalistą i póki co pracujesz w środku swojej własnej kancelarii. Jeśli chcesz to zmienić, jeśli chcesz mówić o sobie, że prowadzisz biznes, musisz zmienić swój punkt widzenia. Musisz wyjść na zewnątrz, ponad to co robisz teraz”. Pamiętam, że wtedy poczułam się tak, jakby ktoś jednocześnie mnie spoliczkował i odsłonił kurtynę prawdy.
To był punkt zwrotny. Kwantowy przeskok w myśleniu.
Wcześniej żyłam w przekonaniu, że prowadzę biznes. I nawet żyłam w błogiej świadomości, że skoro ja – prawnik – prowadzę kancelarię, to to jest biznes, który robię. A wcale tak nie było. Ja w nim pracowałam. Ta zmiana myślenia, świadomość, że można inaczej, że można się nie zajeżdżać, że można być prawnikiem i mieć biznes, popchnęły mnie bardzo do przodu. Minęły niespełna 4 lata od tamtego momentu. Dziś merytorycznie nie pracuję dłużej niż 2 dni robocze w tygodniu. A nad biznesem pracuję drugie tyle. I wcale nie mam 20-osobowego zespołu senior-junior associate’ów;)
Kiedy jesteś prawnikiem z krwi i kości, jest rzeczą bardzo trudną przeskoczenie z pracy w kancelarii do pracy nad kancelarią. Uczulam Cię, że nie dzieje się to z dnia na dzień. Będziesz potrzebował czasu, nim to nastąpi. I nie stanie się od razu gdy wystartujesz na rynku ze swoją kancelarią. Owszem, może być Ci łatwiej, jeśli masz wspólników, albo jeśli wychodzisz na rynek z bazą własnych, wiernych klientów. Ale i tak czeka Cię zderzenie z rzeczywistością, na które powinieneś się przygotować. Cała masa rzeczy będzie stawać Ci na drodze. Transformacja Twojego myślenia i zachowania będzie procesem. Ale bardzo przyjemnym, jeśli mu się poddasz.
Pewnie ciśnie Ci się pytanie: ok, ale jak to zrobić, co to konkretnie oznacza? Jak pracować nad biznesem, jeśli jestem sam? Jak mam to przeskoczyć, jeśli dziś jeszcze nie stać mnie na pracownika?
Sama zadawałam sobie te pytania. Sama wciąż jestem w procesie transformacji. I chętnie będę się dzielić z Tobą wszystkim tym, czego nauczyłam się do tej pory.
Na początek będzie trochę o specjalizacji. O specjalizacji wśród prawników krążą różne mity: że warto, że nie warto, że tak, ale… To temat, od którego według mnie powinien zacząć każdy prawnik, który prowadzi (pracuje w) swoją własną, jednoosobową kancelarię i chce to zmienić.
Śledź mojego bloga, nowy artykuł już wkrótce.

Jestem mamą dwóch wspaniałych Istot i właścicielką Kancelarii Radców Prawnych Verba Legis, którą, tak jak życie, dzielę od lat z cudownym Człowiekiem.
Nie wierzę w przypadki. Ufam, że wszystko co dzieje się w życiu, dzieję się po COŚ. W biznesie relacje przedkładam nad inne wartości. Po godzinach trenuję dostrzeganie, że życie toczy się TERAZ.